Dziś w Central Parku obserwowałam dziewczynkę, w wieku może 5-6 lat. Była z mamą. Dziewczynkę cieszyło wszystko. Przelatujący helikopter, przejeżdżająca dorożka, kamienie, po których skakała, trawa, niebo… Podnosiła ręce do góry, machała do przechodniów i krzyczała (po hiszpańsku, w bardzo dowolnym tłumaczeniu: „mamo, koniki! mamo jak tu wysoko! mamo!”).
Dookoła było wielu ludzi, głównie dorosłych. Spacerowali w ciszy, pełni kontroli, siedzieli na ławkach, często z beznamiętnymi wyrazami twarzy, bez uśmiechu. Czy oni nie widzieli tego, co ta dziewczynka? Czy my nie widzimy tego, co widziała ta dziewczynka? Gdzie jest nasza ekspresja wobec życia? Co powoduje, że nie zadzieramy wysoko głowy, patrząc na przelatujący helikopter? Co sprawia, że nie potrafimy podnieść rąk do góry i krzyczeć „mamo, koniki!”? I dlaczego nie skaczemy z lekkością dziecka po kamieniach…? Przecież umiemy. Krzyczeć także.
Co jest takiego w poważnej dorosłości, że porzucamy dziecięcą ekspresję na rzecz powagi życia, generowania zmartwień, kreowania problemów i udowadniania, że jest ciężko? O ile lżej i radośniej jest skakać po kamieniach i ekscytować się kolejną, przejeżdżającą dorożką…? To jest życie i jego smak. To radość, która jest kreatywną energią życia!
Bądźmy jak dzieci! Idąc po chodniku, bawmy się w stawianie kroków pomiędzy liniami oddzielającymi płytki chodnikowe (proszę, tylko nie na liniach). Uśmiechajmy się do innych przechodniów. I pozwólmy sobie na ekspresję siebie… 🙂 Na takie prawdziwe bycie sobą, bez osądu i oglądania się na innych.
Ta dziewczynka nie oglądała się na nikogo. Ona była sobą i była prawdziwie obecna. Szczęśliwa w tym momencie.
Коментарі