Od kilkunastu dni toczyła się we mnie wewnętrzna rozmowa… co napisać, o czym, co ważniejsze, co mniej ważne, interesujące, a co niezbyt ciekawe… Nadmiar tematów zastępował ich niedomiar. Stałam pośrodku, w tym gąszczu pomysłów, tematów, idei i zamiast poddać się płynięciu z „tematycznym” prądem, analizowałam i oceniałam. I odrzucałam: „to za słabe, o tym wszyscy piszą, to za mało ważne, o tym już wspominałam”…
W końcu, dzisiaj, odpuściłam. I dokładnie w momencie, kiedy odpuściłam, kiedy otworzyłam przestrzeń na tekst – jakikolwiek i kiedykolwiek – w tym samym momencie wiedziałam.
To ma być tekst o duszy. Dusza zajmuje mnie z wielką głębokością od zawsze, aczkolwiek ostatnich kilkanaście dni, kilka tygodni, z niebywałą intensywnością. Zaprasza mnie na poziomy, na których jeszcze nie byłam, świadomie nie byłam, może bywałam. Pokazuje, czym jest, nie jest, mówi, nie mówi, daje odczuć, nie daje odczuć. Wymyka się z każdej definicji i mojej każdej próby logicznego uchwycenia i nazwania duszy „po imieniu”. A teraz jeszcze prosi o wyrażenie jej w tekście.
Jak napisać o czymś, czego nie ma i jest? Jak napisać o czymś, co tak naprawdę nie ma nazwy (mówimy o tym dusza, duch, spirit… jednakże to się nie mieści w tych nazwach)? Jak napisać o czymś, co jest jedynie byciem, istnieniem? Jak napisać o czymś, w czym jest wszytko i nic? Jak napisać o czymś, co ma wszystkie kolory i jest jednocześnie bezbarwne, przezroczyste, i zawsze istnieje? Jak napisać o czymś, gdzie jest wieczny spokój (i co to znaczy wieczny)? Jak napisać o czymś, co jest nami i nie jest nami? Jest nami, a nie jest naszą fizyczną postacią? Jak napisać o czymś, co nie zawiera się w ideologiach, programach, kodach, spirytualizmie, new age oraz wszelkich teoriach i koncepcjach (jedynie czym jest to w tym i ponad to)? Jak wreszcie napisać o czymś, co jest cząstką całości i jednocześnie jest całością? I jak napisać o czymś, co po prostu jest… i nie jest tu po transformację, nie jest w jakiejś podróży, nie musi niczego przerabiać, właściwie nie musi robić nic, bo nawet nie robiąc nic, istnieje…? Jak napisać o czymś, co było i zawsze będzie, nie ma końca i początku, nie ma imienia, koloru skóry, narodowości, nie ma nic i jednocześnie ma wszystko? Jak napisać o czymś, czemu, komu jest zawsze dobrze, cokolwiek się dzieje? O tym czymś jedynym, niepowtarzalnym, unikalnym… o naszym domu, o tej cząstce i całości, unikalności, którą jesteśmy i z którą w tym samym momencie przenikamy się z innymi?
Na poziomie duszy wszystko jest zawsze dobrze. Dusza jest ciągłością źródła, poprzez które źródło doświadcza tego fizycznego świata, tego snu, który śnimy. I jak źródło jest doskonała. Po prostu jest. To największa prawda. Dusza nie musi nic przerabiać, zmieniać, wybierać. Nie potrzebuje się niczym emocjonować, niczego rozwiązywać i zawiązywać. Dusza po prostu jest. Istnieje. To wszystko, co ma do zrobienia. Być.
Cały „pozostały” świat to iluzja, którą tworzymy na poziomie umysłu, to sen, który śnimy i sen, który kreujemy jako realny. Sen z nazwami, definicjami, kolorami, kształtami, dźwiękami, często bardzo piękny sen, często bardzo paskudny sen. Sen tak realny, że zaczynamy wierzyć i stajemy się tym snem. Urzeczywistniamy go w głowie tak, że staje nam przed oczami. Tak bardzo wierzymy w ten sen, że nie dopuszczamy nawet możliwości, że go nie ma i że to wszystko nie dzieje się naprawdę.
Tak więc jednocześnie są jakby (nawet napisało mi się „jakby”) dwa światy. Jesteśmy, istniejemy na poziomie duszy, na którym zawsze jest wszystko, jak ma być, tam jest prawda, spokój, radość, miłość „źródlana”, miłość bezwarunkowa, tam jest po prostu zawsze dobrze „jak w domu”. Tam jest intensywność istnienia. Tam nie ma emocji, tęsknot, oddzielenia, poczucia winy, smutków, potrzeb, ‚muszę’, ‚powinnam’… i tak dalej. Tam po prostu się „jest”. I drugi świat – funkcjonowanie na poziomie świata snu, iluzji, tak zwany fizyczny plan, matrix, w którym wszystko stwarzamy poprzez umysł, śnimy własny sen – życie, naszą iluzje, której pragniemy doświadczyć. I w obu światach jesteśmy jednocześnie.
Rzecz jest w tym, aby tego snu, tej naszej wykreowanej iluzji nie brać zbyt poważnie, a raczej żeby nią się bawić, cieszyć się tą fizycznością, tym co daje nam dotykanie fizyczne materii i odczuwanie tego świata różnymi zmysłami. I rzecz w tym, aby zawsze pamiętać o tym, że na poziomie naszej duszy zawsze jest wszystko dobrze.
Im częściej będziemy wybudzać się z naszego snu, tym częściej będziemy dotykać prawdy istnienia, tym częściej doznamy czegoś, co możemy nazwać jednością i połączeniem ze źródłem, innymi słowy będziemy przypominać sobie, skąd jesteśmy i tym częściej w tym fizycznym tutaj świecie „przemówi” przez nas istnienie, dusza, to czym jesteśmy, będziemy i zawsze byliśmy. I tym częściej doznamy intensywności istnienia, dotkniemy prawdy, miłości, spokoju i radości na takich wibracjach, które w naszym stworzonym śnie, fizycznym matrixie nie istnieją.
To, o co dziś prosi nas dusza, to jedno, jedyne „bądź”, „jestem”. Tu i teraz, poddaj się prądowi istnienia, otwórz się na prawdę i miłość, przyjmij tę intensywność istnienia. I obudź się.
Dzień dobry, to jest nowy świat, nowa ziemia, nowe istnienie. Jestem. Dusza.
댓글